16 gru 2019

Uniesienie - Stephen King

Tytuł: Uniesienie
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Albatros
Ilość stron: 171
Ocena: 4/6
Stephen King to marka sama w sobie. Tego pisarza nie trzeba przedstawiać nikomu, bo każdy zna go choć ze słyszenia. Ma mnóstwo fanów co niewątpliwie może zawdzięczyć po pierwsze swojemu talentowi pisarskiemu, a po drugie - niezwykłej "płodności" jeśli chodzi o tworzenie nowych powieści. Do jego najpopularniejszych książek należy Carrie, Cujo czy Miasteczko Salem, a wiele z nich zostało również zekranizowanych.
Stephen King ma w swoim dorobku również zbiory opowiadań i historie zdecydowanie krótsze niż chociażby To czy Bastion. I właśnie z recenzją takie krótszej historii dzisiaj przychodzę. Zapraszam na Uniesienie.

Pewnego dnia jeden z mieszkańców Castle Rock odkrywa, że w ostatnim czasie dość sporo stracił na wadze. Scott Carey, bo tak nazywa się główny bohater, dotąd omijał wagę szerokim łukiem z powodu swojej dość znaczącej nadwagi, lecz ta utrata wagi zdecydowanie nie jest spowodowana nagłą chęcią zrzucenia zbędnych kilogramów. Powód spadku masy ciała jest nieznany, dziwny jest jednak fakt, że nieważne czy w ubraniu, czy bez, Scott Carey zawsze waży tyle samo. Kilogramów wciąż ubywa, a dzień w którym nie będzie ważył nic jest nieunikniony.

Śmiało mogę siebie określić jako fankę twórczości Stephena Kinga - jego książki zamawiam praktycznie w ciemno, wiedząc, że pewnie i tak mnie zachwycą, a na swojej półce mam nadzieję zgromadzić wszystkiego jego powieści. Z Uniesieniem było podobnie, zamówiłam tę książkę nie czytając nawet opisu z tyłu okładki, a tym bardziej nie zapoznając się wcześniej z opiniami innych czytelników na jej temat. A opinie te są podzielone.

Na pewno zwraca uwagę fakt, że nie jest to typowa dla Kinga objętość. Myślę, że Król Horroru przyzwyczaił nas jednak do wydawania znacznie bardziej obszernych książek, ale jak wiadomo, nie samym chlebem żyje człowiek, a co za tym idzie, nie same obszerne tomiszcza wydaje King.
Jeśli mowa więc o Uniesieniu, jest to historia na jeden wieczór, nawet nie dzień. Duża czcionka i treść poprzeplatana rysunkami sprzyjają szybkiemu czytaniu, a i sama fabuła nie jest specjalnie wymagająca. Można określić te historię bardziej jako opowiadanie, które, zdaniem niektórych, nie zasługiwało na wydanie go jako osobnej książki, a powinno znaleźć się raczej w jednym ze zbiorów opowiadań, które King również ma na swoim koncie.

Styl, którym została ta historia napisana również nie przypomina za bardzo stylu, do którego autor nas przyzwyczaił. Jest o wiele bardziej przystępny i lżejszy - pozbawiony długich opis, które niektórych drażnią i nużą, a mnie osobiście zachwycają i pozwalają lepiej wczuć się w historię.

Słowem podsumowania mogę powiedzieć, że jest to niestety jedna ze słabszych książek Stephena Kinga, z którymi miałam okazję się zapoznać. Przyjemnie było ją przeczytać, ale raczej nie pozostawi we mnie żadnego śladu tak, jak to było w przypadku na przykład Cujo, czyli jednej z moich ulubionych powieści. Nie zaliczyłabym tej historii jako opowiadania grozy, bo do tego jest tutaj bardzo daleko. Nie żałuję, że przeczytałam Uniesienie, ale też trudno byłoby mi tę pozycję komuś polecić. Niestety było mocno przeciętnie.

9 gru 2019

Instytut - Stephen King

Tytuł: Instytut
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Albatros
Ilość stron: 672
Ocena: 5/6

Co jesteśmy w stanie poświęcić, by uratować świat przed zagładą? Otóż okazuje się, że jesteśmy w stanie poświęcić bardzo dużo – zdrowie i życie dzieci.
Eksperymenty na dzieciach przeprowadzano już w czasach drugiej wojny światowej i choć współcześnie nie mówi się o tym wiele, to można raczej założyć, że tego typu praktyki nadal mają miejsce. W nawiązaniu do tego typu działań powstał między innymi serial Stranger Things, którego jedną z głównych bohaterek jest dziewczynka posiadająca zdolności  parapsychiczne, takie jak na przykład telekineza. Czuć z resztą w Instytucie inspirację tym serialem i wydarzeniami, które mają w nim miejsce.

Instytut w stanie Maine to miejsce, do którego sprowadzane są dzieci z umiejętnościami TK i/lub TP – telekinezą i/lub telepatią. Z pozoru jest to przyjazne miejsce, w którym każde dziecko mieszka w pokoju odwzorowanym na podstawie tego, który ma w domu. Jednak pozory, jak w wielu przypadkach, mogą mylić. Na biurku w pokoju stoi laptop, ale z blokadami internetowymi. Na korytarzach stoją automaty z napojami i słodyczami, ale oprócz tego można w nich kupić papierosy i alkohol. Dzieci zamiast oddawać się grom i zabawom, muszą brać udział w, często dość brutalnych, eksperymentach, które są na nich przeprowadzane. Wszystko po to, byśmy mogli ocalić świat.

W Instytucie poznajemy innego Kinga niż ten, z którym mieliśmy do czynienia do tej pory. Z resztą myślę, że przy okazji wydawania nowych powieści, styl Stephena Kinga się zmienia – z każdą kolejną książką jest to coraz bardziej widoczne. Zaczęłam zauważać to już przy Outsiderze, w którym autor powoli rezygnował już z długich opisów, które powoli wprowadzały nas w akcję. Zamiast tego praktycznie od razu zostajemy wprowadzeni w główny wątek i zanim się obejrzymy, już jesteśmy w samym środku akcji. Czy to mi się podoba? Muszę przyznać,  że robi mi to różnicę, ale trudno jest mi jasno określić czy „nowy” King jest lepszy czy gorszy. Jest po prostu inny. Czasem przy lekturze Instytutu czy wspomnianego wyżej Outsidera towarzyszyło mi uczucie, które -gdyby ktoś w tamtej chwili zapytał czyją książkę czytam – nie pozwoliłoby mi jasno odpowiedzieć, że jest to kolejne wielkie dzieło Stephena Kinga. Ale o tym czy to źle, czy dobrze musicie zadecydować sami.

Bez wątpienia jednak mamy tu do czynienia z dobrą książką. Z ciekawym pomysłem i niezwykłym talentem, który nie pozwala nam się pogubić mimo wielu informacji. Rozwój akcji był jednak dla mnie nieco zbyt przewidywalny. Mimo że śledzenie losów bohaterów sprawiało mi wiele przyjemności, to od pewnego momentu wiedziałam jak ich historie się rozwiną. I to jest dla mnie jeden z minusów tej książki. Bo choć po Kingu nie spodziewam się jakichś dynamicznych zwrotów akcji, tak ta fabuła była dla mnie odrobinę zbyt przewidywalna.

Myślę, że szczerze mogę Instytut polecić, ale jednocześnie ostrzec, że Stephen King chyba nieco obniżył loty ostatnimi czasu. Książka jest dobra, ciekawa i przemyślana, ale to nie jest to „coś” czym King mnie zauroczył i przez co stałam się jego fanką. Czy Mistrz Horroru w nowej wersji wam odpowiada czy nie – o tym musicie już zadecydować sami.

Morderstwo na święta - Francis Duncan

Tytuł: Morderstwo na święta
Autor: Francis Duncan
Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
Ilość stron: 311
Ocena: 5/6
Cóż to za święta bez klasycznego brytyjskiego kryminału? Bez tej atmosfery, która sprawia, że świat wokół nas znika - jesteśmy tylko my i tajemnicze morderstwo, które czeka, by znaleźć winnego.
Brytyjskie powieści mają w sobie coś, czego na próżno szukać w innych tego typu książkach. Trudno to coś nazwać - chodzi po prostu o sam klimat i nastrój w jaki nas te historie wprowadzają. Nigdzie nie znajdziemy tak dobrze rozbudowanej historii i tak zaskakującego jej rozwiązania. Takie talenty pisarskie należą tylko i wyłącznie do Brytyjczyków.

Detektyw amator Mordecai Tremain dostaje zaproszenie na święta od mężczyzny, którego spotkał właściwie tylko raz. Jednak postscriptum zawarte w zaproszeniu intryguje go na tyle, by pojechać do jego posiadłości i spędzić święta w tradycyjny sposób. No cóż, może nie do końca, ponieważ w trakcie jego pobytu dochodzić do morderstwa i wizja tradycyjnych świąt Bożego Narodzenia nagle upada.

Francis Duncan to pseudonim literacki Williama Underhilla, który tworzył w latach 1937 - 1953. W swoim dorobku ma ponad 20 powieści kryminalnych, które po latach postanowiono wydać na nowo, a Morderstwo na święta to jego najsłynniejsza książka. Czy fakt ten mnie dziwi? Absolutnie nie.

Wspominałam już we wstępie o atmosferze, którą autorowi udało się w tej powieści wykreować. Akcja toczy się w starej posiadłości na prowincji, która z okazji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia wypełnia się gośćmi. Każdy ma przed sobą wizję magicznych, tradycyjnych świąt, za których oprawę odpowiada gospodarz pragnący prawdziwie Dickensowskiej atmosfery. I przyznam, że ten nastrój radosnego wyczekiwania, a także cała świąteczna magia, udzieliły się również mnie. Przeżywałam cudowne chwile w trakcie czytania, dopóki oczywiście nie doszło do morderstwa. Ale i wtedy klimat nas nie opuszcza - tyle tylko, że jest on znacznie mniej radosny niż przedtem.

Na uwagę zasługują postacie przedstawione nam przez autora. Wszystkie są na tyle dobrze wykreowane i opisane, że jesteśmy w stanie sobie je całkiem nieźle wyobrazić, a co za tym idzie - lepiej wczuć się w historię i na równi z detektywem rozwiązywać zagadkową sprawę morderstwa. Chociaż może na równi to za dużo powiedziane, ponieważ mordercą okazuję się ktoś, kogo za grosz bym o to nie podejrzewała. Ale cóż, to jest chyba zaleta, prawda? Jedyną rzeczą, do której mogłabym się przyczepić jeśli chodzi o tę powieść, jest trochę zbyt długi i nudnawy moim zdaniem początek. Dość długo musimy czekać, aż akcja nabierze tempa, co z początku mnie zniechęciło, ale na szczęście tylko na krótką chwilę.

Jeśli chodzi o aspekty techniczne książki, to muszę powiedzieć, że osoba odpowiadająca za projekt okładki zasługuje na gratulacje - przynajmniej ode mnie. Szczerze mówiąc to okładka była tym co przyciągnęło mnie do tej książki - opis znajdujący się z tyłu odgrywał tutaj rolę drugorzędną.
Niestety tym, co rzuciło mi się w oczy były literówki. Zauważyłam ich tylko, albo aż, pięć, więc nie jest to tragedia, aczkolwiek każde kolejne tego typu odkrycie lekko mnie irytowało.

Podsumowując więc, jest to książka, po którą każdy szanujący się fan brytyjskich kryminałów musi sięgnąć. I chociaż do tej pory nie miałam okazji do poznania dorobku tego autora, wiem, że teraz się to zmieni. Mimo dość brutalnej tematyki jaką jest popełnione w tej książce tytułowe morderstwo, polecam tę książkę tym, którzy chcą posmakować już świątecznej atmosfery, bo wydaje mi się, że pierwszy dzień grudnia jest do tego odpowiednim momentem.

25 lis 2019

Dziewczyny atomowe - Denise Kiernan

Tytuł: Dziewczyny atomowe
Autor: Denise Kiernan
Wydawnictwo: Otwarte
Ilość stron: 418
Ocena: 6/6
Tego, jak okrutna była druga wojna światowa i ilu ludzi przez nią zginęło raczej nie trzeba nikomu tłumaczyć. Do dziś żyją naoczni świadkowie ówczesnych wydarzeń i tacy, którzy stracili wtedy swoich bliskich. W tej wojnie brał udział każdy - mężczyźni, kobiety, a nawet dzieci. Wojna nie oszczędziła nikogo. Niektórym odebrała życie, innym dom i rodzinę, a młodym ludziom szansę na normalne, szczęśliwe dzieciństwo i spokojny rozwój.
Mimo że z wojną kojarzą się głównie mężczyźni - żołnierze w mundurach i z bronią, to kobiety także miały w niej swój znaczący udział. I właśnie na historię o takich kobietach Was dzisiaj zapraszam. O kobietach, które pomogły wygrać wojnę. O kobietach, które pomogły w tworzeniu pierwszej bomby atomowej na świecie. Tej bomby, która unicestwiła tak wiele ludzi.

Celia, Toni, Jane, Kattie i Virginia to pięć młodych kobiet, które z pozoru nie łączy nic. Każda z nich żyje w innej części Stanów Zjednoczonych, mają rodziny, pracę i przyjaciół. Nie łączy je nic oprócz tego, że pewnego dnia dostają tajemniczą ofertę pracy. Mają jechać do miasta, które oficjalnie nie istnieje. Wsiąść do pociągu, nie rozmawiać o szczegółach - których tak naprawdę same nie znają - i nie zadawać pytań. Wiedzą tylko to, co jest im niezbędne, by dobrze wykonywać powierzone im obowiązki. Na miejscu dostaną dach nad głową, pracę i dobrą pensję. Czy potrzebują czegoś więcej? Te z pozoru niepołączone żadną więzią kobiety mają jeden wspólny mianownik - chcą, by druga wojna światowa jak najszybciej dobiegła końca. I wszystkie zamierzają w tym pomóc.

Dziewczyny atomowe to książka, do której udało mi się podejść dopiero za drugim razem. Pamiętam, że kiedy miała swoją premierę, to cała blogosfera oszalała na jej punkcie, było mnóstwo pozytywnych opinii, które zachęciły mnie, by po nią sięgnąć. I chyba to było dla mnie za wcześnie. To wszystko działo się kilka lat temu, kiedy byłam jeszcze zbyt młoda moim zdaniem, by pojąć z jaką historią mam tak naprawdę do czynienia. Po pierwszych kilku rozdziałach książka zaczęła mnie nudzić, mało z niej rozumiałam, a losy tych młodych kobiet w ogóle mnie nie interesowały. Oddałam więc książkę do biblioteki zastanawiając się, czym ci wszyscy ludzie się tak zachwycają?
Jednak po upływie dłuższego czasu przypomniałam sobie o Dziewczynach atomowych i nabrałam ochoty, by znów się z nimi zmierzyć. Nosiłam się z tym zamiarem kilka miesięcy, aż w końcu z mocnym postanowieniem wypożyczenia tej książki udałam się do biblioteki. I udało się! Zaczęłam czytać i już na samym początku zrozumiałam o co kilka lat temu był taki szum. Dlaczego ludzie tak bardzo zachwycali się tą książka. Ona jest po prostu genialna i fascynująca.

Poznajemy losy pięciu kobiet, które w nieistniejącym mieście Oak Ridge rozpoczynają nowe życie. Nie wiedzą co je tam czeka ani jakie dokładnie obowiązki będą musiały wykonywać. Chcą po prostu, by wojna skończyła się jak najszybciej. Do samego końca nie zdają sobie sprawy w jak ogromnym przedsięwzięciu tak czynnie biorą udział. I to jest niesamowite. Spośród siedemdziesięciu pięciu tysięcy mieszkańców Oak Ridge, tak naprawdę zaledwie garstka osób wiedziała nad czym się tam pracuje. Było to nie lada trudne - wymagało wzmożonych kontroli i środków bezpieczeństwa na bardzo wysokim poziomie, ale udało się.
Oak Ridge, które na początku powstało tylko po to, by ludzie mieli gdzie spać, jeść i pracować, z biegiem czasu przekształciło się w "normalne" miasto z kinem, kościołem i kliniką. Nie było ono oczywiście w pełni normalne - otoczone bramą, do którego towary jedynie wjeżdżały, a nigdy z niego nie wyjeżdżały. Korespondencja mieszkańców, która bramy miasta mogła opuścić jedynie po dokładnym jej ocenzurowaniu, a także nieustanne kontrole, by nigdzie nie ruszać się bez identyfikatora. Ten opis z pewnością nie należy do miasta, które dziś określamy jako "normalne".

To między innymi dzięki tym wszystkim młodym kobietom, które przyjechały do Oak Ridge ze swoimi mężami, a także jako niezależne młode panny, udało się tak dobrze rozwinąć miasto. Zakładały kluby, drużyny sportowe i organizacje, które miały pomóc przetrwać tym wszystkim ludziom na co dzień żyjącym w ciągłej atmosferze tajemnicy.

Dziewczyny atomowe to powieść oparta na wielu latach rozmów, wywiadów i poszukiwań. Denise Kiernan spośród wszystkich tych kobiet i rozmówczyń, z którymi przeprowadzała wywiady na temat życia w tajnym mieście, musiała wybrać zaledwie kilka z nich, których losy przedstawiła nam w książce. I zrobiła to naprawdę doskonale! Nawet nie wiecie z jakich zachwytem czytałam kolejne strony tej powieści, jak bardzo interesowały mnie losy tych kobiet i jak bardzo się w nie zaangażowałam. Szczerze mówiąc, myślę, że Dziewczyny atomowe nie mogłyby być lepsze. Tak ciekawie napisane, pełne faktów, ciekawostek i danych, które pomagają nam lepiej zrozumieć funkcjonowanie tego tajemniczego ośrodka, a także tak dobrze poznać problemy i losy ludzi zaangażowanych w ten jakże ważny dla całego świata projekt. Wszystko to jest wzbogacone autentycznymi zdjęciami, które zostały umieszczone w książce. Widzimy na nich nasze główne bohaterki, zakłady, w których powstawały części do pierwszej bomby atomowej, a także życie codzienne mieszkańców Oak Ridge.

Zabierają się za czytanie tej książki bałam się, że będzie ona zbyt naukowa. Mniej fabularna, ale za to napisana językiem, którego nie będę w stanie zrozumieć i pojąć. Cieszę się, że tak bardzo się myliłam. Dziewczyny atomowe to świetna książka, która z pewnością pochłonie Was na nie jeden wieczór. Polecam ją każdemu, kto ma ochotę przybliżyć sobie powstanie bomby atomowej, którą zrzucono na Hiroszimę, a także każdemu, kto ma ochotę dowiedzieć się, jakie życie wiedli ludzie, którzy pracowali nad jej powstaniem.

20 lis 2019

Kto porwał Daisy Mason? - Cara Hunter

Tytuł: Kto porwał Daisy Mason?
Autor: Cara Hunter
Wydawnictwo: Filia
Ilość stron: 396
Ocena: 6/6
Miłość rodzicielska to podobno jedno z najsilniejszych uczuć . O wiele silniejsze niż na przykład uczucie jakie występuje pomiędzy małżonkami. Większość ludzi darzy swoje dzieci miłością bezwarunkową i nieograniczoną, są w stanie oddać za nie życie i poświęcić zdrowie. Nie widzą poza nimi świata.
Ale zdarzają się również przypadki, że, kiedyś wymarzone i wyśnione dziecko, z czasem w oczach rodzice wyrasta na zagrożenie. Bezwarunkową miłość zastępuje zazdrość, a chęć poświęcenia się rodzicielstwu ustępuje miejsca nienawiści.

Daisy znika z domu podczas przyjęcia które zorganizowali jej rodzice. W poszukiwania ośmioletniej dziewczynki włącza się cała okolica, a media huczą od coraz to nowych wiadomości na temat jej zaginięcia. Goście niczego nie widzieli, nie ma żadnych świadków. Statystyki są okrutne - porywaczami najczęściej okazuje się ktoś bliski ofierze. Jak jest w tym przypadku? Za porwaniem stoi matka, ojciec czy może starszy o kilka lat brat?

Okładka głosi, że jest to najlepiej sprzedający się debiut w gatunku thrillera psychologicznego na Wyspach Brytyjskich w 2018 r. i muszę przyznać, że wcale się temu nie dziwię. Jedyną wadą tej książki jest to, że jest zdecydowanie za krótka. Ale zacznijmy od początku.

Trzeba przyznać, że mimo dość oklepanego motywu z porywaniem dzieci, autorce udało się mnie zaciekawić i zainteresować. Cara Hunter zbudowała wiele ciekawych wątków wokół porwania Daisy, w związku z czym oprócz dobrze rozbudowanego głównego motywu, mamy równie dobrze ujęte wątki poboczne, które ubarwiają nam całą historię i sprawiają, że nie możemy oderwać się od lektury. Na pochwalę zasługuje również styl, język i budowa całej treści tak, że do ostatniej chwili autorce udało utrzymać się czytelników w napięciu. Spotkamy się w tej książce z wieloma zwrotami akcji, a także z wieloma prawdopodobnymi winnymi, którzy zmieniali się mniej więcej w co drugim rozdziale. I to jest oczywiście zaleta, ponieważ w żadnym momencie czytania nie mogłam sobie pozwolić na poczucie stuprocentowej pewności co do tego kto jest winny. I za to ode mnie ogromny plus!

Podobał mi się również wątek mediów społecznościowych, który przewija się dość często. Mam na myśli Tweety i wpisy w portalach społecznościowych, którymi ubarwiona i uwierzytelniona została cała historia. Porusza to również ważny wątek jakim jest opinia publiczna, jeśli chodzi o tego typu sprawy. Pokazuje jaką siłę ma Internet oraz jak łatwo ludzie poddają ocenie innych, nieznajomych sobie. Moim zdaniem ta historia, a szczególnie jej zakończenie, jest pewnego rodzaju ostrzeżeniem przed wyciąganiem pochopnych wniosków i pokazuje do czego takie zachowanie może doprowadzić.

Kto porwał Daisy Mason? to książka, która zdecydowanie zasługuje na swój sukces. Największe jej zalety jako thrillera psychologicznego to przede wszystkim to, że trzyma nas w napięciu do ostatniej strony, a co kilka stron poznajemy nowe fakty i wątki, które coraz to bardziej wciągają nas w historię porwanej ośmiolatki. Zakończenia oczywiście wam nie zdradzę, mimo że zaskoczyło mnie totalnie. Mogę was jedynie zapewnić, że nikt nie ma prawa się go spodziewać.

13 lis 2019

Anioł na śniegu - Joanna Szarańska

Tytuł: Anioł na śniegu
Autor: Joanna Szarańska
Wydawnictwo: Czwarta strona
Ilość stron: 319
Ocena: 5/6
Dla każdego czas Bożego Narodzenia wygląda zupełnie inaczej. Dla jednych to dziki maraton zakupów, sprzątania i gotowania, bo przecież wszystko musi być idealne. Dla innych to czas radości, kilka dni, które poświęcamy na rodzinne spotkania i chwilę odpoczynku. A dla niektórych Boże Narodzenie to czas samotności i smutku z powodu utraconej kiedyś szansy.

Zuzanna, Marzena, Monika i Anna to cztery przyjaciółki mieszkające na tym samym osiedlu. Poznajemy je w momencie, kiedy planują listę prezentów świątecznych dla sąsiadów. Podobnie jak w ubiegłym roku, mieszkańcy osiedla planują zebrać się pod jodełką, która rośnie na podwórku, wymienić się upominkami, a także wspólnie pośpiewać kolędy. Boże Narodzenie jest przecież czasem, kiedy wszyscy powinni się jednoczyć i darzyć miłością - taka jest świąteczna wizja czterech głównych bohaterek. Ale nim dojdzie do wigilijnego spotkania, każda z nich musi zmierzyć się z własnymi problemami i demonami, które u jednej pojawiają się w postaci nadgorliwej i przebiegłej teściowej, a u drugiej w postaci męża wracającego z emigracji, który przypomniał sobie nagle, że ma w Polsce żonę. Ten niecodzienny miks, to ciepła i, w brew pozorom bardzo pogodna, książką o tym co tak naprawdę w życiu jest najważniejsze.

Na początku muszę przyznać się Wam do pewnego błędu, który popełniłam wybierając tę książkę wśród bibliotecznych półek. Zauroczona okładką i bożonarodzeniowym klimatem, który może zaoferować mi ta książka, nie zwróciłam uwagi, że jest to kontynuacja Czterech płatków śniegu, o czym dowiedziałam się właśnie w tej chwili, pisząc tę recenzję. Ale od razu spieszę z dobrą nowiną - fakt, że nie zorientowałam się wcześniej świadczy jedynie o tym, że Anioła na śniegu można czytać niezależnie, a pominięcie pierwszej części wcale nam nie przeszkadza.

Anioł na śniegu, to kolejna historia wielowątkowa, po którą zdarza mi się sięgnąć w ostatnim czasie i powiem Wam, że tego typu książki przypadły mi do gustu. Nie ma w nich nudy, bo fakt, że poznajemy losy kilku bohaterów - bohaterek w tym wypadku - pozytywnie wpływa na wartkość akcji i różnorodność. Jednak mimo zestawienia ze sobą losów kilku postaci, co mogłoby skutkować tym, że są one opisane z niezbyt wystarczającą ilością szczegółów, które nie pozwoliłyby nam się dostatecznie zagłębić w fabułę, wszystkie bohaterki przedstawione są nam dość dobrze. Oczywiście mogłabym być z nimi bardziej zżyta, gdybym wcześniej zorientowała się, że zaczynam czytać serię od drugiego tomu, jednak tak jak wspomniałam wcześniej, nie jest to zbyt duży problem.

Zuzanna, Anna, Marzena i Monika są postaciami barwnymi i od pierwszych stron wzbudziły moją sympatię. Z uśmiechem na twarzy śledziłam ich życie opisane na stronach książki i łatwo było mi się z nimi utożsamić, co jest dla mnie bardzo dużą zaletą. Zestawienie ze sobą losów tych czterech przyjaciółek jest bardzo dobrym zabiegiem zastosowanym przez autorkę, tym bardziej, że mimo podziału książki na ich cztery historie, to wszystkie cztery kobiety i tak łączy ten sam cel i wątek główny.

Anioł na śniegu jest książką idealną na grudniowy wieczór, ale biorąc pod uwagę, że jest listopad, to jesienią też spisuje się całkiem nieźle. Pozwala nam zanurzyć się w świątecznym klimacie, a przez to, że jest napisana tak lekkim piórem, jesteśmy w stanie przeczytać ją naprawdę bardzo szybko.
Ciepła i wzruszająca opowieść, która z pewnością umili nam wieczór, wywoła u nas radość, a może i odrobinę wzruszenia. Polecam każdemu, kto szuka czegoś lekkiego i przyjemnego.

14 sie 2019

Tylko jedno kłamstwo - Kathryn Croft

Tytuł: Tylko jedno kłamstwo
Autor: Kathryn Croft
Wydawnictwo: Burda
Ilość stron: 389
Ocena: 5.5/6
Kłamstwo istnieje tak długo, jak długo istnieją ludzie. Potrafimy kłamać w naprawdę błahych sprawach, ale są też kłamstwa, których wyjawienie mogłoby zmienić świat. Każdy z nas kłamie - jestem o tym przekonana. Kłamiemy w dobrych intencjach lub złych, więc nawet kłamstwo ma dwa oblicza. Kłamiemy kiedy jest nam wstyd, kiedy się boimy lub panikujemy. Ale w większości są to kłamstwa niewielkiego kalibru, takie, których ujawnienie nie zniszczy nam ani nikomu innemu życia. Jednak są też takie kłamstwa, które potrafią zrujnować nasze życie.

Rodzina Tary Logan nie jest idealna, ale też mało która taka jest, prawda? Problematyczna córka i mąż, który nie potrafi podjąć decyzji czy kocha swoją rodzinę na tyle, by z nią mieszkać. Nie da się zaprzeczyć, że nie jest to wymarzony obraz familijnego życia, którego pragnie większość ludzi. Jednak wszystko pogarsza się, kiedy Tara budzi się w łóżku obok swojego zamordowanego sąsiada. Niewiele pamięta z poprzedniej nocy, ale jest przekonana, że to nie ona dopuściła się tej zbrodni. Przerażona kobieta ucieka z miejsca zbrodni z obawą, że w każdej chwili do jej drzwi może zapukać policja. I puka, ale nie w sprawie Tary, lecz jej córki. Podejrzenia, które padają na jej najbliższych sprawiają, iż zaczyna się zastanawiać czy to nie ktoś z rodziny stoi za tajemniczym morderstwem.

Nadeszła ta chwila, w której opis znajdujący się na okładce książki nie kłamie. Bezlitośnie trzyma w napięciu, wciąga bez reszty! - głosi tekst. I nie kłamie! Nareszcie książka, która spełnia obietnice, bo faktycznie wciąga i trzyma w niesamowitym napięciu. Ile zajęło mi przeczytanie Tylko jednego kłamstwa? Cztery godziny - z zegarkiem w ręku. A dlaczego? Ponieważ ta książka jest naprawdę świetna. Ale do rzeczy.

Tylko jedno kłamstwo to książka gatunkowana jako thriller psychologiczny, a jej autorką jest Kathryn Croft, która ma na swoim koncie bestseller pod tytułem Córeczka. Czy autorka zasługuje na miano gwiazdy kryminałów jak już niektórzy zdążyli ją nazwać? Po lekturze tej książki jest tylko jedna prawidłowa odpowiedź na to pytanie - oczywiście, że TAK! Jesteście pewnie ciekawi dlaczego? Już spieszę z odpowiedzią. Jest to moim zdaniem książka idealna - wciąga od pierwszej strony, a trzyma w napięciu aż do ostatniej. Wartka akcja i oryginalna fabuła to duet, który nie pozwoli nam się od niej oderwać.

Bohaterowie - poznajemy ich dość dobrze i przedstawieni nam są na tyle szczegółowo, byśmy mogli jeszcze głębiej "wejść" w tę historię. Bohaterowie tej książki są jak paleta barw - różne charaktery i osobiste problemy postaci sprawiają, że książka staje się jeszcze ciekawsza. Wątki poboczne, które na początku wydają się nie mieć żadnego związku z główną fabułą, w pewnym momencie tworzą nam logiczną i spójną całość, a my zastanawiamy się, dlaczego wcześniej nie wpadliśmy na ich połączenie.

Tylko jedno kłamstwo to znakomity thriller, w którym i my możemy zabawić się w policjantów.
Na początku sama miałam trzech kandydatów na mordercę i byłam pewna, że trafiłam chociaż z jednym z nich. Im bardziej zagłębiałam się w tę historię, tym bardziej byłam ich pewna. No cóż, gdybym obstawiła na nich wszystkie swoje pieniądze, to teraz nie pisałabym tej recenzji, bo odcięto by mi prąd. Powiem tylko jedno - zakończenie tej historii jest naprawdę niesamowicie zaskakujące.

Słowem podsumowania - pragnę polecić Wam tę książkę z całego serca. Thriller, który pochłoniecie w jeden wieczór, bo jest naprawdę wciągający i "lekki", jeśli chodzi o styl jakim został napisany.
Ja na pewno sięgnę po inne książki Kathryn Craft, bo ta okazała się strzałem w dziesiątkę, więc mam nadzieję, że pozostałe też trzymają poziom.

10 sie 2019

19 razy Katherine - John Green

Tytuł: 19 razy Katherine
Autor: John Green
Wydawnictwo: Bukowy Las
Ilość stron: 288
Ocena: 3.5/6
Johna Greena na pewno wielu z Was kojarzy, dzięki niezwykłej popularności jednej z jego książek pod tytułem Gwiazd naszych wina. Książka i jej ekranizacja biły rekordy popularności i podbijały serca coraz to nowych czytelników. I ja byłam jedną z tych osób, które wylały hektolitry łez najpierw czytając książkę, a później oglądając film. Pomyślałam więc, że jeśli tak bardzo spodobało mi się Gwiazd naszych wina, to pójdę za ciosem i sięgnę po inną książkę Greena, żeby zobaczyć czy dalej będzie tak miło. No i się zawiodłam.

Colin Singleton to cudowne dziecko uwielbiające anagramy. Ma słabość do dziewczyn o imieniu Katherine. Nie Cathy, nie Catherine czy Kate - koniecznie KATHERINE. Jest tylko jeden problem, każda z dziewiętnastu Katherine go rzuciła. Chłopak rozpoczyna pracę nad Teorematem o zasadzie przewidywalności Katherine, który ma pomóc mu w przepowiedzeniu przyszłości każdego związku. Ale Colin zapomina o jednej, bardzo ważnej kwestii - przyszłości nie da się przewidzieć.

Na okładce spotykamy się z następującą informacją: Zabawna, wciągająca, niezwykle złożona powieść. I cóż, jeśli chodzi o mnie, to zgadza się tylko określenie "złożona", ponieważ ta książka ani mnie nie rozbawiła, ani nie wciągnęła. Dlaczego więc przeczytałam ją w dwa dni? Po pierwsze dlatego, że ma duża czcionkę, a to sprzyja szybkiemu czytaniu, a po drugie dlatego, że była dość nudna i chciałam jak najszybciej przez nią przebrnąć, a nie lubię nie kończyć książek.
Z każdym kolejnym rozdziałem czekałam na jakiś ciekawy rozwój akcji, ale wszystko było spokojne i lekko nużące niczym lato na wsi. Owszem, zdarzały się momenty, w których historia mnie wciągała, ale trwało to może jakieś dwie strony, dopóki Colin znowu nie wracał do swoich wywodów na temat Teorematu i swojej rozpaczy.

Co do samych bohaterów, udało mi się polubić jedną z postaci występujących w tej książce, a mianowicie Lindsey. Jak dla mnie dużo ciekawsza postać od genialnego Colina, która mogłaby być główną bohaterką tej książki, bo może wtedy akcja byłaby ciekawsza.
Jeśli chodzi o głównego bohatera i jego przyjaciela Hassana, to dawno nie spotkałam postaci, które tak bardzo by mnie irytowały. Dlaczego? Głównie z powodu wtrącania słówek albo fragmentów dialogów z innego języka, a co za tym idzie - mnóstwa przypisów, które pojawiały się zdecydowanie zbyt często. I muszę przyznać, że tak od połowy książki przestałam zwracać na nie uwagę, bo miałam ich serdecznie dość.

Ale żeby nie było, że przedstawiam Wam tylko złe strony tej książki. Po pierwsze - szata graficzna. Na pewno bardzo podoba mi się okładka, która co prawda pewnie nie jest elementem pochodzącym od samego autora, ale podoba mi się sam jej pomysł i estetyka. Po drugie, jak już mówiłam wcześniej, podoba mi się postać Lindsey, o której chętnie przeczytałabym osobną historię. A po trzecie, podoba mi się klimat Gutshot, czyli miasteczka, w którym odgrywa się znaczna część akcji, a także wątek z robieniem wywiadów z jego mieszkańcami. Ich historie bywały dla mnie ciekawsze od głównego wątku tej książki.

Co powiedzieć w podsumowaniu? Powiem, że się zawiodłam, i że książka nie spełniła moich oczekiwań. Miałam nadzieję na lekką, ciekawą historię, a dostałam nudnych bohaterów i nużącą akcję. Przyznam szczerze, że zraziłam się nieco do Johna Greena, ale myślę, że dam mu jeszcze szanse, bo nie będę oceniać go po jednej, słabszej w mojej opinii, książce .Nie napiszę Wam czy ją polecam, czy nie, bo jest po prostu taka nijaka. Nie stracicie nic, jeśli jej nie przeczytacie, ale jeśli już się do tego zabierzecie, to nie spodziewajcie się fajerwerków.

6 sie 2019

Nie oddam dzieci! - Katarzyna Michalak

Tytuł: Nie oddam dzieci!
Autor: Katarzyna Michalak
Wydawnictwo: Literackie
Ilość stron: 246
Ocena: 6/6
Katarzyna Michalak dała mi się poznać jako autorka niezwykle wszechstronna i płodna, jeśli chodzi o twórczość literacką. W jej dorobku znajdziemy powieści obyczajowe, erotyczne i takie, które mocno nami potrząsną. Jedną z takich książek jest właśnie Nie oddam dzieci!, która została wydana w 2015 roku przez Wydawnictwo Literackie.

Kilka sekund - czasami tak niewiele czasu wystarczy, by ocalić komuś życie, by uchronić kogoś od wykonania decyzji, której skutki nigdy nie zostaną zapomniane.
Dziesięć sekund, tak wiele i niewiele zarazem, a może uchronić od tragedii. Co by było gdyby? Co by było, gdyby Michał Sokołowski jednak przytulił swoją żonę i synka?

Kolejna książka Katarzyny Michalak, którą mogę zaliczyć jako tę, która złamała mi serce i nie pozwoli mi go skleić, bo zawsze będę miała ją w pamięci. Od pierwszych stron jest naprawdę szczerze poruszająca i dotyka naszych najgłębiej schowanych uczuć i lęków. Lęku przed tym, że to nam kiedyś może przytrafić się taka historia. Że to my będziemy płakać nad grobem najbliższej nam osoby albo, że to my w tym grobie będziemy. I to jest właśnie esencja książek Pani Michalak - czytając ukazane przez nią historie musimy, bo nie ma od tego ucieczki, postawić się na miejscu bohaterów, wejść w ich buty i zastanowić się nad swoim życiem - tym teraźniejszym, przeszłym i przyszłym, bo może jest jeszcze szansa, żeby je zmienić, bo za dziesięć sekund może już być na to za późno.


31 lip 2019

Zbuntowni, Niezłomni - C. J. Daugherty

Tytuł: Zbuntowani, Niezłomni
Seria: Wybrani
Autor: C. J. Daugherty
Wydawnictwo: Otwarte. Moondrive
Ilość stron: 392, 400
Ocena: 5.5/6
Po kilku latach nadszedł w końcu ten dzień, kiedy udało mi się przeczytać dwie ostatnie książki z serii Wybrani, a co za tym idzie - zabrać się za pisanie ich recenzji. Z tego co pamiętam, seria tych książek zrobiła na mnie niemałe wrażenie - pierwsze trzy części przeczytałam jednym tchem i z wypiekami na twarzy czekałam na rozwój wydarzeń. Te kilka lat, które minęło od przeczytania trzeciego tomu nieco ostudziły mój zapał, ale kiedy ostatnio będąc w bibliotece zobaczyłam całą tę serię na półce, po prostu nie mogłam się powstrzymać i wpadłam na nowo. Co z tego wyszło? Czy ostatnie dwa tomy wypadają równie dobrze co początek serii? Tego dowiecie się z tej recenzji.

Nathaniel wciąż chce przejąć szkołę. Uczniowie żyją w ciągłym napięciu, strachu i niebezpieczeństwie. Rodzice, w obawie o życie swoich pociech, zabierają dzieci ze szkoły w związku z czym Cimmeria prawie całkowicie pustoszeje. W dodatku nadal nie wiadomo kto jest szpiegiem Nathaniela. Czy uczniom Nocnej Szkoły i ich mentorom uda się odzyskać pełną kontrolę nad sytuacją? Jak wiele ofiar jeszcze potrzeba, by wróg odpuścił? A przede wszystkim - kogo wybierze Allie?

17 lip 2019

TOP 5 seriali na Netflix!



Dzisiaj zapraszam Was na coś innego niż recenzja kolejnej książki. Przed Wami moje totalnie subiektywne TOP 5 najlepszych seriali, które znajdziecie w serwisie Netflix!


19 lut 2019

Outsider - Stephen King

Tytuł: Outsider
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Ilość stron: 637
Ocena: 6/6
Na pewno każdy z nas nie raz bał się wykluczenia z jakiejś grupy społecznej. Powodem mógł być odmienny wygląd, zainteresowania czy zła opinia, która krąży wśród ludzi. A może wręcz przeciwnie - ktoś z nas sam chciał się z jakiejś społeczności wykluczyć.
Coś takiego zawsze pozostawia pewną "łatkę", która zostaje do nas przyczepiona czasami na tygodnie, miesiące a nawet lata. Trudno z tym żyć. Trudno jest przyzwyczaić się do czasami ukradkowych, a czasami wręcz bezczelnych, spojrzeń rzucanych na ulicy. Nie sposób nie zwracać uwagi na szepty mijanych ludzi.
A jeśli przyczepiona łatka jest fałszywa? Jeśli raz rzucone oskarżenie już nigdy nie zniknie? Jak oczyścić swoje dobre imię?

W miasteczku Flint City dochodzi do wstrząsającej zbrodni. Oskarżony o jej dokonanie zostaje lubiany i szanowany obywatel, który do tej pory cieszył się nienaganną opinią wśród mieszkańców. Odciski palców i ślady DNA znalezione na miejscu zbrodni nie pozostawiają żadnych wątpliwości - Terry Maitland dopuścił się tego okropnego czynu. Ale czy człowiek potrafi być w dwóch miejscach jednocześnie? Czy przykładny i miły obywatel to tylko jedno oblicze Maitlanda?

Muszę przyznać, że tą książką Stephen King mnie zaskoczył. Do tej pory jego styl pisania był dla mnie dość ciężki, a ponadto dużo czasu musiało upłynąć zanim fabuła niektórych jego książek nabrała rozpędu. Ciężko jest więc polecić jakąś jego książkę komuś, kto dopiero chce zacząć swoją przygodę z królem horrorów, tak, żeby od razu tego nowego czytelnika nie zrazić.
Przychodzę więc do was z dobrą wiadomością! Oto książka, która zupełnie nie jest w stylu Kinga, więc śmiało możecie polecać ją innym. Ale, żebyśmy się dobrze zrozumieli, jest to książka tak genialna, jak tylko genialną książkę mógł napisać sam mistrz horrorów.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...