16 gru 2019

Uniesienie - Stephen King

Tytuł: Uniesienie
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Albatros
Ilość stron: 171
Ocena: 4/6
Stephen King to marka sama w sobie. Tego pisarza nie trzeba przedstawiać nikomu, bo każdy zna go choć ze słyszenia. Ma mnóstwo fanów co niewątpliwie może zawdzięczyć po pierwsze swojemu talentowi pisarskiemu, a po drugie - niezwykłej "płodności" jeśli chodzi o tworzenie nowych powieści. Do jego najpopularniejszych książek należy Carrie, Cujo czy Miasteczko Salem, a wiele z nich zostało również zekranizowanych.
Stephen King ma w swoim dorobku również zbiory opowiadań i historie zdecydowanie krótsze niż chociażby To czy Bastion. I właśnie z recenzją takie krótszej historii dzisiaj przychodzę. Zapraszam na Uniesienie.

Pewnego dnia jeden z mieszkańców Castle Rock odkrywa, że w ostatnim czasie dość sporo stracił na wadze. Scott Carey, bo tak nazywa się główny bohater, dotąd omijał wagę szerokim łukiem z powodu swojej dość znaczącej nadwagi, lecz ta utrata wagi zdecydowanie nie jest spowodowana nagłą chęcią zrzucenia zbędnych kilogramów. Powód spadku masy ciała jest nieznany, dziwny jest jednak fakt, że nieważne czy w ubraniu, czy bez, Scott Carey zawsze waży tyle samo. Kilogramów wciąż ubywa, a dzień w którym nie będzie ważył nic jest nieunikniony.

Śmiało mogę siebie określić jako fankę twórczości Stephena Kinga - jego książki zamawiam praktycznie w ciemno, wiedząc, że pewnie i tak mnie zachwycą, a na swojej półce mam nadzieję zgromadzić wszystkiego jego powieści. Z Uniesieniem było podobnie, zamówiłam tę książkę nie czytając nawet opisu z tyłu okładki, a tym bardziej nie zapoznając się wcześniej z opiniami innych czytelników na jej temat. A opinie te są podzielone.

Na pewno zwraca uwagę fakt, że nie jest to typowa dla Kinga objętość. Myślę, że Król Horroru przyzwyczaił nas jednak do wydawania znacznie bardziej obszernych książek, ale jak wiadomo, nie samym chlebem żyje człowiek, a co za tym idzie, nie same obszerne tomiszcza wydaje King.
Jeśli mowa więc o Uniesieniu, jest to historia na jeden wieczór, nawet nie dzień. Duża czcionka i treść poprzeplatana rysunkami sprzyjają szybkiemu czytaniu, a i sama fabuła nie jest specjalnie wymagająca. Można określić te historię bardziej jako opowiadanie, które, zdaniem niektórych, nie zasługiwało na wydanie go jako osobnej książki, a powinno znaleźć się raczej w jednym ze zbiorów opowiadań, które King również ma na swoim koncie.

Styl, którym została ta historia napisana również nie przypomina za bardzo stylu, do którego autor nas przyzwyczaił. Jest o wiele bardziej przystępny i lżejszy - pozbawiony długich opis, które niektórych drażnią i nużą, a mnie osobiście zachwycają i pozwalają lepiej wczuć się w historię.

Słowem podsumowania mogę powiedzieć, że jest to niestety jedna ze słabszych książek Stephena Kinga, z którymi miałam okazję się zapoznać. Przyjemnie było ją przeczytać, ale raczej nie pozostawi we mnie żadnego śladu tak, jak to było w przypadku na przykład Cujo, czyli jednej z moich ulubionych powieści. Nie zaliczyłabym tej historii jako opowiadania grozy, bo do tego jest tutaj bardzo daleko. Nie żałuję, że przeczytałam Uniesienie, ale też trudno byłoby mi tę pozycję komuś polecić. Niestety było mocno przeciętnie.

9 gru 2019

Instytut - Stephen King

Tytuł: Instytut
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Albatros
Ilość stron: 672
Ocena: 5/6

Co jesteśmy w stanie poświęcić, by uratować świat przed zagładą? Otóż okazuje się, że jesteśmy w stanie poświęcić bardzo dużo – zdrowie i życie dzieci.
Eksperymenty na dzieciach przeprowadzano już w czasach drugiej wojny światowej i choć współcześnie nie mówi się o tym wiele, to można raczej założyć, że tego typu praktyki nadal mają miejsce. W nawiązaniu do tego typu działań powstał między innymi serial Stranger Things, którego jedną z głównych bohaterek jest dziewczynka posiadająca zdolności  parapsychiczne, takie jak na przykład telekineza. Czuć z resztą w Instytucie inspirację tym serialem i wydarzeniami, które mają w nim miejsce.

Instytut w stanie Maine to miejsce, do którego sprowadzane są dzieci z umiejętnościami TK i/lub TP – telekinezą i/lub telepatią. Z pozoru jest to przyjazne miejsce, w którym każde dziecko mieszka w pokoju odwzorowanym na podstawie tego, który ma w domu. Jednak pozory, jak w wielu przypadkach, mogą mylić. Na biurku w pokoju stoi laptop, ale z blokadami internetowymi. Na korytarzach stoją automaty z napojami i słodyczami, ale oprócz tego można w nich kupić papierosy i alkohol. Dzieci zamiast oddawać się grom i zabawom, muszą brać udział w, często dość brutalnych, eksperymentach, które są na nich przeprowadzane. Wszystko po to, byśmy mogli ocalić świat.

W Instytucie poznajemy innego Kinga niż ten, z którym mieliśmy do czynienia do tej pory. Z resztą myślę, że przy okazji wydawania nowych powieści, styl Stephena Kinga się zmienia – z każdą kolejną książką jest to coraz bardziej widoczne. Zaczęłam zauważać to już przy Outsiderze, w którym autor powoli rezygnował już z długich opisów, które powoli wprowadzały nas w akcję. Zamiast tego praktycznie od razu zostajemy wprowadzeni w główny wątek i zanim się obejrzymy, już jesteśmy w samym środku akcji. Czy to mi się podoba? Muszę przyznać,  że robi mi to różnicę, ale trudno jest mi jasno określić czy „nowy” King jest lepszy czy gorszy. Jest po prostu inny. Czasem przy lekturze Instytutu czy wspomnianego wyżej Outsidera towarzyszyło mi uczucie, które -gdyby ktoś w tamtej chwili zapytał czyją książkę czytam – nie pozwoliłoby mi jasno odpowiedzieć, że jest to kolejne wielkie dzieło Stephena Kinga. Ale o tym czy to źle, czy dobrze musicie zadecydować sami.

Bez wątpienia jednak mamy tu do czynienia z dobrą książką. Z ciekawym pomysłem i niezwykłym talentem, który nie pozwala nam się pogubić mimo wielu informacji. Rozwój akcji był jednak dla mnie nieco zbyt przewidywalny. Mimo że śledzenie losów bohaterów sprawiało mi wiele przyjemności, to od pewnego momentu wiedziałam jak ich historie się rozwiną. I to jest dla mnie jeden z minusów tej książki. Bo choć po Kingu nie spodziewam się jakichś dynamicznych zwrotów akcji, tak ta fabuła była dla mnie odrobinę zbyt przewidywalna.

Myślę, że szczerze mogę Instytut polecić, ale jednocześnie ostrzec, że Stephen King chyba nieco obniżył loty ostatnimi czasu. Książka jest dobra, ciekawa i przemyślana, ale to nie jest to „coś” czym King mnie zauroczył i przez co stałam się jego fanką. Czy Mistrz Horroru w nowej wersji wam odpowiada czy nie – o tym musicie już zadecydować sami.

Morderstwo na święta - Francis Duncan

Tytuł: Morderstwo na święta
Autor: Francis Duncan
Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
Ilość stron: 311
Ocena: 5/6
Cóż to za święta bez klasycznego brytyjskiego kryminału? Bez tej atmosfery, która sprawia, że świat wokół nas znika - jesteśmy tylko my i tajemnicze morderstwo, które czeka, by znaleźć winnego.
Brytyjskie powieści mają w sobie coś, czego na próżno szukać w innych tego typu książkach. Trudno to coś nazwać - chodzi po prostu o sam klimat i nastrój w jaki nas te historie wprowadzają. Nigdzie nie znajdziemy tak dobrze rozbudowanej historii i tak zaskakującego jej rozwiązania. Takie talenty pisarskie należą tylko i wyłącznie do Brytyjczyków.

Detektyw amator Mordecai Tremain dostaje zaproszenie na święta od mężczyzny, którego spotkał właściwie tylko raz. Jednak postscriptum zawarte w zaproszeniu intryguje go na tyle, by pojechać do jego posiadłości i spędzić święta w tradycyjny sposób. No cóż, może nie do końca, ponieważ w trakcie jego pobytu dochodzić do morderstwa i wizja tradycyjnych świąt Bożego Narodzenia nagle upada.

Francis Duncan to pseudonim literacki Williama Underhilla, który tworzył w latach 1937 - 1953. W swoim dorobku ma ponad 20 powieści kryminalnych, które po latach postanowiono wydać na nowo, a Morderstwo na święta to jego najsłynniejsza książka. Czy fakt ten mnie dziwi? Absolutnie nie.

Wspominałam już we wstępie o atmosferze, którą autorowi udało się w tej powieści wykreować. Akcja toczy się w starej posiadłości na prowincji, która z okazji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia wypełnia się gośćmi. Każdy ma przed sobą wizję magicznych, tradycyjnych świąt, za których oprawę odpowiada gospodarz pragnący prawdziwie Dickensowskiej atmosfery. I przyznam, że ten nastrój radosnego wyczekiwania, a także cała świąteczna magia, udzieliły się również mnie. Przeżywałam cudowne chwile w trakcie czytania, dopóki oczywiście nie doszło do morderstwa. Ale i wtedy klimat nas nie opuszcza - tyle tylko, że jest on znacznie mniej radosny niż przedtem.

Na uwagę zasługują postacie przedstawione nam przez autora. Wszystkie są na tyle dobrze wykreowane i opisane, że jesteśmy w stanie sobie je całkiem nieźle wyobrazić, a co za tym idzie - lepiej wczuć się w historię i na równi z detektywem rozwiązywać zagadkową sprawę morderstwa. Chociaż może na równi to za dużo powiedziane, ponieważ mordercą okazuję się ktoś, kogo za grosz bym o to nie podejrzewała. Ale cóż, to jest chyba zaleta, prawda? Jedyną rzeczą, do której mogłabym się przyczepić jeśli chodzi o tę powieść, jest trochę zbyt długi i nudnawy moim zdaniem początek. Dość długo musimy czekać, aż akcja nabierze tempa, co z początku mnie zniechęciło, ale na szczęście tylko na krótką chwilę.

Jeśli chodzi o aspekty techniczne książki, to muszę powiedzieć, że osoba odpowiadająca za projekt okładki zasługuje na gratulacje - przynajmniej ode mnie. Szczerze mówiąc to okładka była tym co przyciągnęło mnie do tej książki - opis znajdujący się z tyłu odgrywał tutaj rolę drugorzędną.
Niestety tym, co rzuciło mi się w oczy były literówki. Zauważyłam ich tylko, albo aż, pięć, więc nie jest to tragedia, aczkolwiek każde kolejne tego typu odkrycie lekko mnie irytowało.

Podsumowując więc, jest to książka, po którą każdy szanujący się fan brytyjskich kryminałów musi sięgnąć. I chociaż do tej pory nie miałam okazji do poznania dorobku tego autora, wiem, że teraz się to zmieni. Mimo dość brutalnej tematyki jaką jest popełnione w tej książce tytułowe morderstwo, polecam tę książkę tym, którzy chcą posmakować już świątecznej atmosfery, bo wydaje mi się, że pierwszy dzień grudnia jest do tego odpowiednim momentem.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...